czwartek, 31 grudnia 2015

Literackie podsumowanie 2015 roku

W zasadzie do podsumowania całego tego roku mógłbym użyć zaledwie dwóch słów. Dosłownie dwóch. „Niema Trylogia”. W 2015 to właśnie na wydaniu i promocji tego cyklu się skupiłem. Pojawiło się sporo recenzji, parę wywiadów ze mną, a także kilka konkursów, w których można było wygrać moje książki. Ponadto z takich istotniejszych zdarzeń mijającego roku warto też wspomnieć, że w styczniu po raz trzeci przyznano mi stypendium artystyczne, a w listopadzie po ponad pięciu latach przestał działać prowadzony przeze mnie „Artystyczny Bełchatów”.

Wydałem w tym roku trzy książki („Niemy”, „Blok”, „Dziedzic") i opublikowałem jedno opowiadanie („Bieg życia”), więc pod względem ilościowym prezentuje się to całkiem nieźle. Teoretycznie udało mi się zrealizować wszystkie wydawnicze punkty, które wyznaczyłem sobie na początku tego roku. Jednak nie jestem do końca zadowolony, bo niby udało mi się to zrobić, ale spodziewałem się, że efekty tych działań będą nieco bardziej spektakularne. Co prawda trochę się o „Niemej Trylogii” pisało i mówiło, aczkolwiek po cichu liczyłem, że wzbudzi ona znacznie większe zainteresowanie.

Między innymi dlatego ciężko mi powiedzieć, że był to udany rok, raczej rozczarowujący. Niby jeden z najlepszych, najbardziej aktywnych wydawniczo, ale jednak rozczarowujący. Szkoda.

środa, 30 grudnia 2015

Kolejny wywiad ze mną

Wczoraj ukazał się jeszcze jeden wywiad ze mną, chyba już ostatni w tym roku. Opowiadam w nim głównie o "Niemej Trylogii", ale to akurat chyba dla nikogo nie jest jakimś szczególnym zaskoczeniem. Z wywiadem można się zapoznać pod poniższym linkiem:



niedziela, 20 grudnia 2015

Trzecia recenzja "Dziedzica"

Niedawno pojawiła się trzecia recenzja "Bloku", a już dziś trzecia recenzja "Dziedzica":



sobota, 19 grudnia 2015

Trzecia recenzja "Bloku"

Jeszcze jedna recenzja drugiego tomu "Niemej Trylogii":


Cały cykl nadal można zamawiać, gdyż zostało jeszcze kilka kompletów "Niemej Trylogii". Ale dosłownie kilka.
Jeśli ktoś jest chętny to taki pakiet za 65 zł można zamówić pisząc maila na:

lewandowski1331@gmail.com


czwartek, 3 grudnia 2015

Mini-wywiad ze mną

Dzisiaj ukazał się kolejny wywiad ze mną. Dowiecie się z niego m. in. o kulisach tworzenia "Niemej Trylogii", a także o tym, jak niewiele brakowało, by cały ten cykl w ogóle nie powstał. Z wywiadem możecie zapoznać się pod poniższym linkiem:


Z założenia ten wywiad miał być dość krótki (co zapewne sugeruje nawet tytuł tego posta), ale ze względu na to, że pytania były bardzo ciekawe, pozwoliłem sobie udzielić nieco obszerniejszych odpowiedzi. Jeszcze ze dwa takie wywiady i będę chyba kojarzony jako ten autor od krótkich książek i długich wywiadów.

wtorek, 24 listopada 2015

Wywiad ze mną + wyniki konkursów

Dzisiaj pojawił się pierwszy po premierze "Dziedzica" wywiad ze mną. Dowiecie się z niego trochę na temat "Niemej Trylogii", a także o moim podejściu do pisania i paru innych kwestiach, o których jeszcze pewnie nie mieliście okazji przeczytać. Z wywiadem można zapoznać się pod poniższym linkiem:


Pod wywiadem znajduje się również rozstrzygnięcie pierwszego konkursu z "Niemą Trylogią".


A tutaj znajdziecie wyniki drugiego konkursu:
www.facebook.com/Literacki-Świat-Cyrysi

Sprawdźcie, może właśnie ktoś z Was wygrał pakiet "Niemej Trylogii".  

czwartek, 19 listopada 2015

"Niema Trylogia" w etui



Wszystkie tomy "Niemej Trylogii" zostały już wydane. Cały czas można je kupować. Dla tych, którzy jeszcze nie mają ich w swoich zbiorach, przygotowałem coś specjalnego. Mam tu na myśli pakiet "Niemej Trylogii", dokładnie taki, jak ten przedstawiony na zdjęciach.

W skład takiego zestawu (oprócz trzech książek oczywiście) wchodzi także eleganckie opakowanie na całą trylogię, zaprojektowane specjalnie z myślą o tych, którzy nie tylko lubią czytać, ale lubią też stawiać na półkach swoich domowych biblioteczek książki, które będą przykuwać uwagę już samym swym wyglądem.

Promocyjna cena takiego zestawu to zaledwie 65 zł.

Kupując wszystkie tomy pojedynczo, trzeba by wydać aż 76 zł, więc widać, że bardziej opłaca się nabyć od razu cały komplet.

Wszystkim zainteresowanym radziłbym się pospieszyć. Taki zestaw jest dostępny w ściśle limitowanej edycji, a większość kompletów została już sprzedana bądź zarezerwowana.

Zamówienia kierujcie na:

lewandowski1331@gmail.com


Dodam jeszcze, że za projekt opakowania odpowiedzialny jest Łukasz Buchała, czyli dokładnie ten sam grafik, który przygotowywał okładki wszystkich tomów "Niemej Trylogii".


środa, 18 listopada 2015

„Dziedzic” jako e-book

Trzeci tom „Niemej Trylogii” jest dostępny także w wersji elektronicznej. W tej wersji można go zakupić za 8 zł.

Darmowy fragment zawierający trzynaście pierwszych stron tej publikacji, a także całego e-booka znajdziecie pod poniższym linkiem:


Książkę w tradycyjnej papierowej wersji nadal można zamówić pisząc e-mail na adres:

lewandowski1331@gmail.com
Cena 28 zł

Istnieje możliwość odbioru osobistego na terenie Bełchatowa.


wtorek, 17 listopada 2015

Trzeci konkurs z "Niemą Trylogią"



Na blogu "Ejotkowe postrzeganie świata" ogłoszono konkurs, w którym znów można wygrać pakiet "Niemej Trylogii". Konkurs ten jest nieco bardziej wymagający, uczestnicy będą musieli się w nim wykazać większą kreatywnością i trochę pomyśleć. Sądzę jednak, że nagroda jest warta tej odrobiny intelektualnego wysiłku. Szczegóły dotyczące konkursu są dostępne pod poniższym linkiem:


Konkurs trwa do 26 listopada 2015 roku.


Drugi konkurs z "Niemą Trylogią"



Na blogu "Literacki Świat Cyrysi" został ogłoszony kolejny konkurs, w którym można zdobyć cały pakiet "Niemej Trylogii". Szczegóły dotyczące konkursu są dostępne pod poniższym linkiem:


Konkurs trwa od 16 do 21 listopada, a wyniki zostaną ogłoszone 23 listopada.

poniedziałek, 16 listopada 2015

"Dziedzic" - premiera książki


„Dziedzic” to pełna nieoczekiwanych zwrotów akcji, trzymająca w napięciu historia. Obchodzący swe pięćdziesiąte urodziny Rafael Wells dowiaduje się, że jego najmłodsza siostra zniknęła w niewyjaśnionych okolicznościach. Miejscowa policja nie traktuje jednak poważnie tego zgłoszenia.
Z tego powodu niemy bohater postanawia wziąć sprawy w swoje ręce. Przypuszcza bowiem, że to zaginięcie wiąże się z wydarzeniami z czasów jego młodości. Szybko okazuje się jednak, że prawie wszyscy ludzie, których zna, mają wiele do ukrycia. A co mogą ukrywać ci, o których istnieniu nawet nie miał pojęcia?

„Dziedzic” to trzeci tom „Niemej Trylogii”.

Książkę można zamówić pisząc e-mail na adres:

lewandowski1331@gmail.com

Cena 28 zł (+ 6 zł ewentualna przesyłka) 

Istnieje możliwość odbioru osobistego na terenie Bełchatowa.


niedziela, 15 listopada 2015

"Dziedzic" - fragment książki

Dzisiaj, w przeddzień premiery "Dziedzica", możecie zapoznać się z niemalże samym początkiem trzeciego tomu "Niemej Trylogii".

ROZDZIAŁ I

Miałem długą przerwę w pisaniu. Bardzo długą. Może nawet nieco zbyt długą. W końcu od ostatniego razu minęło już ponad dwadzieścia lat. Kawał czasu. Nie planowałem tego, po prostu tak wyszło. Życie, cóż więcej mógłbym dodać.
Za młodu jakoś łatwiej było to wszystko ogarnąć. Jako gówniarz, dopiero wchodzący w ten trudny etap zwany dorosłością, miałem w sobie zdecydowanie więcej sił i zapału. Jednak jakby się nad tym dłużej zastanowić, może to wcale nie wiek był tą najistotniejszą zmienną.
Gdy zaczynałem pisać tę historię, swoją historię, mieszkałem sam. Pewnie niektórzy powiedzieliby, że to kompletnie bez znaczenia, ale według mnie w tej teorii jest sporo racji. Wbrew pozorom pisanie, nawet w takim amatorskim wykonaniu jak moje, to cholernie trudna sztuka wymagająca przede wszystkim ciszy i spokoju. Oczywiście musi być spełnione również mnóstwo innych warunków takich jak na przykład cierpliwość, systematyczność, umiejętność sprawnego i poprawnego korzystania z języka ojczystego i tego typu drobiazgi.
Ktoś zapewne wytknie mi, że nie wymieniłem najważniejszego – talentu. Zrobiłem to specjalnie. Owszem, talent bywa przydatny w tej branży, ale wcale nie jest niezbędny. Najlepszym tego dowodem są te półki w księgarniach i Empikach wprost uginające się pod ciężarem coraz to nowszych pozycji, tworzonych na potęgę przez celebrytów, a raczej publikowanych pod ich nazwiskiem. Nie popieram takich działań, lecz już i tak wolę, żeby ktoś pisał to za nich. To zwyczajne oszustwo, żerowanie na naiwności niezorientowanych mas, ale przynajmniej da się to jakoś przeczytać. Z trudem, ale jednak się da. Tylko po co się zmuszać? Każda postać przewijająca się w mediach może dziś wydać książkę. I niestety większość to robi. Kiedyś mnie to nawet bawiło, dziś już tylko wzbudza zażenowanie.
Parę dni temu przeczytałem w jakiejś gazecie, że znany polski bokser skupia się obecnie na przygotowywaniu autobiografii. Cóż, pewnie nie przywiązywałbym do tego większej wagi, gdybym w przeddzień ukazania się wspomnianego artykułu nie miał przyjemności (tak to umownie nazwijmy) obejrzenia wywiadu z tym utytułowanym sportowcem. Nie była to rozmowa przeprowadzona tuż po walce, gdy emocje nie pozwalają jeszcze ubrać myśli w odpowiednie słowa, więc nie znalazłem żadnego usprawiedliwienia, które mogłoby tłumaczyć podstawowe braki w wiedzy naszego wielkiego mistrza. Nie potrafił poprawnie sformułować ani jednego zdania, każda jego wypowiedź dosłownie wołała o pomstę do nieba. Oczywiście nie omieszkał parokrotnie wtrącić klasycznych zwrotów w stylu: poszłem, weszłem, wziołem. Dobrze, że chociaż nie rzucał „kurwą” czy „chujem” co drugie słowo. Co prawda raz mu się wymsknęło, ale na szczęście tylko raz. Widać było, że bardzo się stara nie przeklinać. W końcu występował w porannym paśmie i to w dodatku w telewizji publicznej. Taki człowiek też napisze książkę, co więcej z całą pewnością znajdzie wydawcę, który poprosi go o koślawy autograf na kontrakcie.
Ech, ależ daleko odpłynąłem od głównego tematu. Zawsze pozwalałem sobie na liczne dygresje, lecz na starość stałem się chyba po prostu pierdołowaty. Podobno starzy ludzie tak mają, a ja niestety już zaliczam się do tego grona. W końcu niedawno przekroczyłem pięćdziesiątkę. Bardzo niedawno. Zaledwie wczoraj, ale o tym później.
Tak jak wspominałem, jako młodzieniec miałem lepsze warunki do pisania, zwłaszcza gdy wreszcie udało mi się opuścić rodzinny dom, w którym dzisiaj de facto znów mieszkam. W moim małym królestwie mogłem w spokoju pisać swoje powieści i poświęcałem na to naprawdę mnóstwo czasu. Dopóki byłem sam, nikomu to nie przeszkadzało.
Jednak czegoś mi brakowało i zacząłem wikłać się w pierwsze związki z kobietami. Wikłać się – to idealne określenie, zwłaszcza w odniesieniu do moich relacji z pierwszą dziewczyną – Weroniką.
W zasadzie było to czyste szaleństwo. Od początku do końca. Poczynając od odbicia jej przyjacielowi, aż do momentu samobójczej śmierci panny Daszkiewicz. Nie lubię do tego wracać, ale widok zmasakrowanego przez rozpędzony samochód ciała regularnie i często zupełnie nieoczekiwanie pojawiał mi się przed oczami, chociaż minęło już tyle lat.
Właściwie przez całe życie byłem tylko w dwóch poważnych związkach. Druga kobieta, która zawróciła mi w głowie i przy okazji wywróciła do góry nogami mój względnie uporządkowany świat, to Jagoda. Co prawda pojawiła się w nim zupełnie przypadkiem, ale robiłem co mogłem, żeby zatrzymać ją przy sobie jak najdłużej. Nie wiem, czy obrałem najlepszą strategię, lecz z całą pewnością w miarę skuteczną. Została moją żoną, a to już chyba o czymś świadczy. Zresztą nadal jesteśmy razem i absolutnie nie zamierzam wymieniać jej na młodszy model.
Jako szczęśliwy i młody mąż nadal mogłem uskuteczniać swoje literackie zapędy, chociaż wówczas nie pozwalałem już sobie na to tak często. Gdy pojawiło się dziecko, musiałem odłożyć to hobby na bok, wmawiając sobie, że to jedynie chwilowy odpoczynek od tworzenia. Przyznam, że nawet w to wierzyłem. Przynajmniej do pewnego czasu, a konkretnie do momentu narodzin mojego drugiego potomka, tym razem córki. Wtedy zrozumiałem, że okres radosnej twórczości minął bezpowrotnie. Nawet nie żałowałem, po prostu przy dwójce dzieci nie miałem już siły nad tym ubolewać.
Dziwnie się czuję wracając po tylu latach do dawnej pasji. Trochę tak jak wtedy, gdy natykam się przypadkiem na kolegów, z którymi nie widziałem się od czasów skończenia podstawówki. Niby to ci sami ludzie, z którymi codziennie przebywało się po kilka godzin, a jednak zupełnie obcy, inni. Po wymianie paru uprzejmości w stylu „nic się nie zmieniłeś”, chociaż ledwo zostałeś rozpoznany na ulicy, przypomnieniu paru najciekawszych akcji ze szkolnych lat, zazwyczaj zapada cisza, którą przerwie jedna ze stron, żegnając się z zakłopotaniem.
Potrafię pisać, przynajmniej kiedyś byłem w tym całkiem niezły. Chyba jeszcze wszystkiego nie zapomniałem, jakaś część mej artystycznej duszy musiała przetrwać tę próbę czasu. Taką mam nadzieję.
Nie zamierzam jednak pisać kolejnej powieści. Nie czuję się już na siłach, by wymyślać, a potem ciągnąć jakąś fikcyjną historyjkę przez kilkadziesiąt czy nawet kilkaset stron. To zbyt skomplikowane wyzwanie. Do tej pory zdążyłem napisać osiem powieści, więc nikomu nie muszę udowadniać, że jestem w stanie to zrobić. Nawet sobie. Chcę jedynie skończyć to, co zacząłem w czasach, gdy byłem jeszcze kawalerem.
To właśnie wtedy postanowiłem spisać coś w rodzaju historii swojego życia. Tylko nie pytajcie po co, ciężko to wytłumaczyć. Powodów jest wiele, nie ma tego jednego, to wypadkowa całej serii zdarzeń, przeżyć i wciąż żywych emocji, które nadal tętnią, pomimo iż są ukryte za maską skóry usianej siateczkami zmarszczek. Na pewno trochę też ze zwyczajnej ludzkiej próżności; by pokazać, że było się kimś wyjątkowym, żyło inaczej niż reszta. Nikt nie chce uchodzić za przeciętnego człowieka, choć czasem tak po prostu bywa, tylko mało kto ma w sobie tyle odwagi, by się do tego przyznać.
Gdy wiele lat temu powstawały pierwsze zdania mego swoistego pamiętnika, trochę inaczej patrzyłem na świat i, przede wszystkim, nie marnowałem dni na zadręczanie się myślami o starości, przemijaniu i ich naturalnym następstwie – śmierci. Oczywiście z upływem czasu się to zmieniło i dziś traktuję te zapiski jako coś, co zostawię dla potomnych i co przynajmniej w jakimś stopniu ocali mnie od kompletnego zapomnienia.
Mój pradziadek Christopher Wells zostawił mi w spadku sieć świetnie prosperujących kawiarni rozsianych po całej Austrii, a ja przekażę dzieciom i wnukom jedynie stos zabazgranych kartek, których zapewne nawet nie będzie im się chciało przeczytać. Żałosne. Kawowe i finansowe imperium kontra kupka makulatury, warta w skupie może z pięć groszy.
Zdaję sobie sprawę, że tak naprawdę ta historia jest ważna wyłącznie dla mnie. Szczerze wątpię, by ktokolwiek inny wykazał zainteresowanie tą pisaniną. Jednak i tak chcę ją kontynuować, bez względu na to, co się z nią później stanie. Może tuż po mojej śmierci trafi do śmietnika razem ze starymi ubraniami, których już nigdy nie założę, a może posłuży za podpałkę do grilla lub w najgorszym wypadku w jakiejś kryzysowej sytuacji ktoś wykorzysta ją jako substytut papieru toaletowego. A może jakimś cudem stanie się inaczej i będzie przez wieki przekazywana z pokolenia na pokolenie jako cenna rodzinna pamiątka. Wątpliwe, ale trzeba się jakoś motywować do działania.

* * *

Do tej pory ta historia mieściła się w dwóch, grubych, gęsto zapisanych zeszytach. W zeszłym tygodniu przekartkowałem je i czytając na wyrywki wspominałem czasy swojej młodości. Nie musiałem czytać ich w całości, naprawdę jeszcze całkiem sporo pamiętam.
W zasadzie przeglądałem je w innym celu. Chciałem im nadać tytuły i zależało mi, by  okazały się one adekwatne do treści. Nie miałem z tym większych problemów, odpowiednie słowa praktycznie samoistnie pojawiły się w mojej siwiejącej od zewnątrz głowie. Na okładce pierwszego zeszytu wielkimi drukowanymi literami wykaligrafowałem krótki napis: NIEMY.
Wykaligrafowałem, dobre sobie. Te rozchwiane kulfony wyglądały tak jakby postawił je pijany analfabeta. Mój charakter pisma od zawsze pozostawiał wiele do życzenia. Akurat w tej kwestii nic się nie zmieniło i już na pewno się nie zmieni. Chyba, że na gorsze, ale wtedy to nawet ja sam nie będę w stanie odczytać tych gryzmołów.
Uznałem ten tytuł za idealny, zwłaszcza że to początek mojej historii, przedstawienie się potencjalnemu czytelnikowi całości. Zresztą, jaką inną nazwę mógłby wymyślić niemowa?
To właśnie w tamtym notatniku zawarłem opis i przebieg leczenia swojej najpoważniejszej niedoskonałości. Tak, właśnie tak, niedoskonałości. Nigdy nie traktowałem tego w kategoriach choroby.
W tej wstępnej części opowieści życia zamieściłem właściwie wszystkie istotne informacje o samym sobie, o rodzinie, ale znalazło się tam też wiele więcej. To w tamtym okresie poczułem silną chęć odkrycia prawdy o rodzie Wellsów. Zacząłem szukać swoich przodków, licząc na to, że przy okazji uda mi się poznać innego niemego, z którym łączyłyby mnie więzy krwi. Uważałem, że ta przypadłość musi być dziedziczna, pomimo iż zarówno mój ojciec jak i dziadek mówili normalnie. Dopiero teraz uświadomiłem sobie, że wówczas nawet nie przemknęło mi przez myśl, by szukać obarczonego tą wadą krewnego wśród członków rodziny ze strony matki. Ot, takie niedopatrzenie, mały błąd, którego już raczej nie da się naprawić. Za młodu próby odnalezienia przodków miały jeszcze jakiś sens, ponieważ istniały szanse (niewielkie, ale jednak), że gdzieś na świecie żyje choćby jeden Wells, który może rzucić odrobinę światła na pokryte cieniem milczenia tajemnice, a tych w mojej rodzinie akurat nigdy nie brakowało. Na szczęście zdążyłem go znaleźć, niemalże w ostatniej chwili. Umiał mówić, lecz i tak nie byłem zawiedziony tym spotkaniem. Christopher zdążył przed śmiercią zdradzić mi kilka ciekawostek na temat swojego syna, a mojego dziadka – Martina.
Z zatytułowaniem drugiego zeszytu, znacznie grubszego od swego poprzednika, również nie miałem żadnego problemu. Pewnie nakreśliłem cztery litery: BLOK.
Gdy zaczynałem go pisać, byłem już żonaty. Gdyby nie to, to ta część opowieści wyglądałaby zapewne zupełnie inaczej, może nawet nosiłaby inny tytuł lub też nigdy by nie powstała. Nie widzę potrzeby ani większego sensu, by przytaczać tu jej fragmenty. To po prostu trzeba przeczytać w całości.
Warto jednak podkreślić, że gdy zbliżałem się do końca tego tomu, Jagoda zaszła w ciążę. Właściwie to w dniu, w którym się o tym dowiedziałem, zamknąłem ten etap życiorysu pisząc ostatnie przepełnione czułością zdania. Później nie miałem już do tego głowy. Byłem zbyt podekscytowany, by cokolwiek tworzyć. Z niecierpliwością oczekiwałem na narodziny pierwszego dziecka. W pełni mnie to pochłaniało, żonę zresztą też. Czuliśmy się tacy szczęśliwi.
Niestety, nasza radość nie trwała długo. Zaledwie cztery miesiące. Nawet niecałe. Wszystko zepsuł jeden człowiek. Potrzebował na to ułamka sekundy, nie więcej. Wówczas doświadczyłem najbardziej nieprzyjemnego déjà vu w całym moim życiu. Po raz drugi kobieta, z którą coś mnie łączyło, wpadła pod samochód. Jagoda miała więcej szczęścia niż Weronika i przeżyła ten wypadek, ale nasze nienarodzone dziecko bezpowrotnie straciło szansę pojawienia się na tym świecie.
Nie potrafiłem uporać się z tą tragedią, chociaż zdawałem sobie sprawę z tego, że żona przechodzi to o wiele gorzej. Nie jestem w stanie zliczyć, ile godzin poświęciliśmy na rozpamiętywanie tej dramatycznej chwili. Jagoda ciągle upierała się, że to jej wina, że to kara za to, co kiedyś zrobiła mojej byłej dziewczynie. Nie potępiała nierozważnego kierowcy. Nie potrafiła, przecież wciąż pamiętała, jak sama przyczyniła się do śmierci człowieka. Rozumiałem to, ale ona naprawdę była niewinna. Robiła co tylko mogła, by wyhamować przed nadbiegającą kobietą, a ten palant, który pozbawił nas dziecka, wykazał się skrajną głupotą, bo nie można inaczej nazwać potrącenia ciężarnej na przejściu dla pieszych, zwłaszcza że miała zielone światło.
Wcześniej jakoś nie znalazłem w sobie odwagi, żeby opisać to zajście. Od dawna starałem się go nawet nie wspominać. To nadal boli, ale inaczej niż kiedyś. Da się wytrzymać, zresztą tyle już wytrzymałem.
Zeszyt, nad którym teraz siedzę, trochę mnie onieśmiela liczbą pustych stron nieskażonych dotykiem długopisu. Specjalnie kupiłem taki gruby, gdyż chcę w nim zmieścić resztę swojej historii, aż do samego końca, chociaż oczywiście nie wiem jeszcze, ile czasu mi pozostało.
Od kilku lat obiecywałem sobie, że wrócę do tego zadania i opiszę wszystkie najistotniejsze zdarzenia, jakie przytrafiły się mi i moim bliskim od dnia, w którym doszło do wspomnianej przed chwilą tragedii. W końcu pomyślałem, że dość tych czczych obietnic i pora wreszcie wziąć się do roboty. Powziąłem to postanowienie wczoraj i data absolutnie nie jest przypadkowa. Później rozwinę ten wątek, o ile oczywiście nie zapomnę.
Pamięć wciąż sprawuje się w miarę dobrze, ale to już nie to co kiedyś. „Nie to co kiedyś” – typowy zwrot starego człowieka. Muszę się bardziej pilnować, jeśli nadal chcę uchodzić za nowoczesnego mężczyznę, któremu nieobce są obecne trendy, także te w mowie potocznej. Nie próbuję się na siłę odmładzać, po prostu staram się być na bieżąco. Ze wszystkim, chociaż to praktycznie niewykonalne.
Gdy poprzedniej nocy położyłem się do łóżka, długo zastanawiałem się, jaki tytuł powinien nosić ten tom. W przypadku poprzednich miałem ułatwione zadanie, po prostu dopasowałem nazwę do gotowych treści. Tym razem postanowiłem podejść do problemu nieco inaczej. Skoro ma to być część poświęcona w głównej mierze jesieni mojego życia, a także, że to tak ujmę, okresowi schyłkowemu, bądź też przedśmiertnemu, to cały ten twór będzie czymś w rodzaju testamentu. W pewnym sensie oczywiście.
Zamierzam też skupić się tu na dzieciach i wnukach. Jeśli uda mi się doczekać tych drugich, na co bardzo liczę. To właśnie one zajmą moje miejsce i prawdopodobnie to w ich rękach leżeć będzie decyzja dotycząca dalszych losów tej historii. Tego, czy przetrwa ona dłużej niż ja sam, czy może też umrze razem ze mną. One będą następnymi Wellsami. Dziedzicami.
Stąd też tytuł trzeciego i ostatniego tomu. Na jasnej okładce widniał wyraźny napis: DZIEDZIC.

* * *

Dzisiaj wyjątkowo wstałem później niż zwykle. Znacznie później. Gdy z trudem oderwałem górne powieki od dolnych, wskazówki na budziku wskazywały na 12:13. W pierwszym odruchu pomyślałem, że po prostu już wczoraj wysiadła w nim bateria, lecz uporczywe tykanie sekundnika brutalnie uświadomiło mi, że byłem w błędzie.
Co prawda nigdy nie należałem do rannych ptaszków, ale zazwyczaj starałem się jakoś pozbierać z łóżka przed dziesiątą. Może nie zawsze się to udawało, lecz nawet najlepsi nie wygrywają każdego starcia. Tym razem miałem jednak wyjątkowo dobre usprawiedliwienie dla własnego lenistwa.
Późno poszedłem spać. Właściwie dopiero w środku nocy wślizgnąłem się pod kołdrę, a jakby tego było mało i tak nie mogłem zasnąć. W głowie huczały mi echa wieczornych rozmów, składanych życzeń, lekko szumiał też wypity alkohol. Całkiem możliwe, że przechyliłem o lampkę wina za dużo. Może nawet nie o jedną, ale nie bądźmy tacy drobiazgowi.
Wczoraj odbyła się tu wielka impreza zorganizowana z okazji moich pięćdziesiątych urodzin, więc chyba miałem prawo odrobinę się napić. Dawno w tym domu nie przebywała tak duża grupa ludzi. Wśród gości przeważali członkowie rodziny, ale nie ma się czemu dziwić. Przecież tylko moje rodzeństwo to aż pięć osób, z których prawie każda przyprowadziła swoją drugą połówkę, a niektórzy również dzieci.
Właściwie jedynie najmłodsza siostra Zuzia pojawiła się bez męża. Podobno znów gdzieś wyjechał. Ciężko mi go zrozumieć. Większość mężczyzn mając taką żonę, nie odstępowałaby jej na krok. Nigdy nie dzieliłem się z nią tymi przemyśleniami. Skoro była z nim szczęśliwa to nie zamierzałem się wtrącać.
Kinga – druga z moich sióstr – zaszczyciła nas nie tylko swoją obecnością. Przyszła chyba z największą gromadką, jaką udało jej się przebrać w odświętne stroje. Ona, mąż, dwie urocze bliźniaczki i synek. W domu zostawiła tylko najmłodszą córeczkę. Oczywiście nie samą, pod opieką teściowej, ma się rozumieć. W końcu od czego są babcie? Pozwoliłem sobie nazwać Malwinę i Alicję „uroczymi bliźniaczkami”, ale akurat one już od dawna są pełnoletnie. W końcu przyszły na świat, gdy sam miałem grubo ponad dwadzieścia lat mniej.
Mojej najstarszej siostrze Julii towarzyszył jedynie mąż. Prawnik, podobnie jak ona. Straszny nudziarz. Nie wyobrażam sobie, jak można chcieć spędzić całe życie z kimś takim. Jednak Julia chciała. Jej wybór.
Ich syn nie pojawił się na tym rodzinnym spędzie, podobno się rozchorował. Nie wierzyłem w tę chorobę. Zapewne po prostu uznał, że nie warto tłuc się taki kawał drogi tylko po to, by sprawić przyjemność staremu wujkowi. Zdaję sobie sprawę, że nawet nie powinienem myśleć tak o siostrzeńcu, ale po prostu za nim nie przepadałem. Był jakiś dziwny, lecz to chyba nie tylko jego wina.
Odkąd Julia wyniosła się do Warszawy, stała się obca, tak jakby wycofana, kompletnie wyprana z emocji. Jej mąż zachowywał się dokładnie tak samo, choć może był nieco bardziej wyniosły. Zawsze miałem wrażenie, że traktuje mnie jak kogoś gorszego, mimo iż zawsze starał się pokazać, że jest człowiekiem na poziomie. Oboje nie sprawiali wrażenia zakochanej pary. Nawet w początkowej fazie swojego związku wyglądali jak znudzone sobą stare małżeństwo.
Pomiędzy takimi rodzicami dorastało to biedne dziecko. Jakby tego było mało, posłali go jeszcze do prywatnej szkoły. Jego ojciec pewnie już szykuje mu miejsce w swojej kancelarii. Straszne. Pozostawało mi jedynie współczuć temu chłopakowi i to w dodatku na odległość. Może gdyby mieszkał tutaj, jeszcze udałoby się go uratować.
Ostatnia z moich sióstr przybyła z całą rodziną. Przynajmniej tak to nazwijmy, chociaż z formalnego punktu widzenia jeszcze nią nie są i wcale nie wiadomo, czy kiedykolwiek będą. Faceta, który się z nią pojawił, widziałem po raz pierwszy w życiu, ale wiedziałem, że nie muszę się do niego przyzwyczajać. Przy kolejnej okazji Natalia prawdopodobnie przyprowadzi kogoś nowego. Oczywiście ten mężczyzna nie był ojcem jej syna, podobnie jak poprzedni i jeszcze kilku innych przed nimi. Właściwie to nawet nie poznałem tatusia chłopca. Możliwe, że także sama Natalia nie jest w stu procentach pewna, który z jej kochanków zostawił po sobie tę pamiątkę.
Zawsze cechowała się tą specyficzną lekkością. Nie tylko w odniesieniu do płci przeciwnej. Absolutnie nie chodzi mi tu o jakieś homoseksualne eksperymenty, chociaż po niej można spodziewać się naprawdę wszystkiego. Miałem raczej na myśli podejście do nauki. W sumie studiowała na dziewięciu kierunkach, może nawet na dziesięciu, ale w żadnej dziedzinie nie przełożyło się to na chociażby tytuł licencjata. Zazwyczaj kończyła po pierwszym semestrze. Od dawna w moim umyśle kiełkowało podejrzenie, że zwiedza uczelnie w całej Polsce wyłącznie po to, by poznać kolejnych interesujących mężczyzn. Czasem odnosiłem wrażenie, że dla niej każdy facet skrywa w sobie coś intrygującego, z czym warto by się było bliżej zapoznać.
Cała rodzina, włącznie ze mną, łudziła się, że Natalia zmieni się po urodzeniu dziecka. Zmieniło się tylko jedno. Przestała studiować. Ponoć zmęczyły ją całe lata zakuwania po nocach. Po prostu była niereformowalna. Nawet Anita ze zrezygnowaniem odpuściła sobie prawienie kazań, a to już coś znaczyło.
Na mojej urodzinowej imprezie pojawił się nawet młodszy brat Adam, który przylatywał do Polski zazwyczaj raz do roku – na święta Bożego Narodzenia. Kompletnie się go nie spodziewałem, dlatego też jego wizyta ucieszyła mnie bardziej niż jakikolwiek prezent, który mógłby wysłać mi zza oceanu. Na stałe mieszkał w Kanadzie, właściwie spędził w tym kraju większość swojego życia. Zatrzymała go tam miłość w postaci pięknej miejscowej dziennikarki, która przedwczoraj przyleciała razem z nim. Bardzo rzadko ją widywałem, lecz wydawała się sympatyczna. Co prawda nie mówiła po polsku, ale ja przecież też nie.
W ten właśnie sposób cała nasza szóstka zgromadziła się w jednym miejscu. Rzadko się to udawało, gdyż zazwyczaj ktoś z tego towarzystwa nie mógł wyrwać się w ustalonym terminie. Wbrew pozorom to wcale nie Adam najczęściej nawalał. Zazwyczaj to Natalia i Julia próbowały jakoś się wykręcić, a zwłaszcza ta pierwsza, która najchętniej podrzuciłaby komuś własne dziecko, a sama czmychnęła na podryw.
Osobą, która najbardziej ucieszyła się ze spotkania całego rodzeństwa, była oczywiście pomysłodawczyni tej imprezy, aktualna seniorka rodu – Anita Wells. Trzymała się całkiem nieźle jak na swoje lata, chociaż po śmierci męża jakby odrobinę przygasła. Thomas, mój ojciec, umarł dwa lata temu. Wszyscy byliśmy świadomi, że to nastąpi dość szybko, od dawna bowiem trapiły go coraz to poważniejsze problemy zdrowotne.
Poza członkami rodziny bawiło się tu wczoraj jeszcze sporo znajomych, kolegów i koleżanek, zarówno moich jak i Jagody. W sumie grubo ponad sześćdziesiąt osób, wliczając w to także dzieci.
Właśnie to przyjemne spotkanie odegrało rolę czegoś w postaci katalizatora, który wyzwolił we mnie chęć, by wreszcie na poważnie wziąć się za pisanie. Zrozumiałem, że nie mogę wciąż odkładać tego na później. W końcu miałem już swoje lata i zwyczajnie mogło zabraknąć mi życia na dokończenie tej historii.
Nie chciałem dłużej zwlekać, dlatego też mimo lekkiego bólu głowy od samego rana ślęczałem nad tym zeszytem. No dobrze, może nie od rana, jak tylko wstałem. To też nie do końca prawda. Oczywiście zanim usiadłem przy biurku, zjadłem lekkie śniadanie i na spokojnie wypiłem filiżankę kawy, bez której nie wyobrażałem sobie nawet, że dotrwam do wieczora bez choćby krótkiej drzemki. Chociaż to akurat i tak mogło się zdarzyć, mimo wsparcia w postaci kofeiny. Na razie jednak jakoś się jeszcze trzymałem.
Pobudzony umysł zaczął podpowiadać mi całkiem zgrabne zdania. Działał zupełnie tak samo jak kiedyś, bez zarzutu. Szkoda, że przez tyle lat nie pozwoliłem mu się wykazać. Najwyższa pora, by naprawić ten błąd.

Jeśli jesteś zainteresowany dalszym ciągiem historii Rafaela Wellsa zamów "Dziedzica"  pisząc e-mail na adres:

lewandowski1331@gmail.com

Cena 28 zł 




piątek, 13 listopada 2015

Druga recenzja "Dziedzica"

Premiera "Dziedzica" coraz bliżej, bo już 16 listopada, a dzisiaj pojawiła się kolejna recenzja tej książki. Z opinią na temat trzeciego tomu "Niemej Trylogii" można zapoznać się pod poniższym linkiem:

www.czytelnicza-dusza.blogspot.com

Książkę cały czas można zamawiać pisząc e-mail na adres:

lewandowski1331@gmail.com

Cena 28 zł (+ 6 zł ewentualna przesyłka)


czwartek, 12 listopada 2015

Pierwszy konkurs z "Niemą Trylogią"



Na blogu "Literacki Świat Cyrysi" został ogłoszony konkurs, w którym można zdobyć cały pakiet "Niemej Trylogii". Szczegóły dotyczące konkursu są dostępne pod poniższym linkiem:


Konkurs trwa od 11 do 16 listopada, a wyniki zostaną ogłoszone 23 listopada.
Wraz z wynikami pojawi się tam również wywiad ze mną.

środa, 11 listopada 2015

"Dziedzic" - recenzja przedpremierowa

Premiera "Dziedzica" dopiero 16 listopada, ale już dziś pojawiła się pierwsza recenzja trzeciego tomu "Niemej Trylogii". Z artykułem można zapoznać się pod poniższym linkiem:



wtorek, 10 listopada 2015

Moje e-booki na www.beezar.pl

W związku z wyłączeniem z użytku platformy www.wydaje.pl, na której dotąd dostępne były e-bookowe wersje moich powieści, informuję, że od dziś można je wszystkie nabyć za pośrednictwem strony www.beezar.pl


Znajdziecie tam:


"Efekt Motyla" za 2 zł
"Nieodwzajemnione Uczucie" za 4 zł
"Bonus" za 6 zł
"Zbrodnia w BTW" za 2 zł
Niema Trylogia tom 1: "Niemy" za 4 zł
Niema Trylogia tom 2: "Blok" za 8 zł
Niema Trylogia tom 3: "Dziedzic" za 8 zł (już niebawem)
"Bieg życia" - darmowe opowiadanie


Wszystkie moje e-booki są dostępne w trzech formatach:
- pdf,
- epub,
- mobi.

poniedziałek, 9 listopada 2015

Patroni medialni "Dziedzica"

Patronat nad ostatnim tomem "Niemej Trylogii" objęły trzy popularne blogi książkowe, prowadzone przez doświadczone blogerki, które naprawdę znają się na literaturze. Myślę, że to samo w sobie jest już pewnym wyznacznikiem poziomu, jakim charakteryzuje się cały mój cykl o niemym Rafaelu Wellsie.







To właśnie na powyższych stronach pojawią się pierwsze recenzje "Dziedzica" i konkursy, w których będzie można go wygrać.


piątek, 6 listopada 2015

Okładka "Dziedzica"


Tak będzie wyglądać okładka trzeciego tomu "Niemej Trylogii" pt. "Dziedzic". Projektem graficznym, podobnie jak w przypadku dwóch poprzednich części, zajął się Łukasz Buchała (www.buchersdesign.pl).

Premiera "Dziedzica" - 16.11.2015 r.

Książkę można już zamówić pisząc e-mail na adres:

lewandowski1331@gmail.com

Cena 28 zł (+ 6 zł ewentualna przesyłka)

Istnieje możliwość odbioru osobistego na terenie Bełchatowa.


piątek, 30 października 2015

„Dziedzic” w listopadzie

Upłynęło już trochę czasu od lipcowej premiery drugiego tomu „Niemej Trylogii”, więc myślę, że najwyższy czas na to, by w końcu pojawił się i trzeci tom, kończący ten cykl. „Dziedzic”, bo taki tytuł nosi ta powieść, powinien ukazać się jeszcze w tym roku, prawdopodobnie w listopadzie. Konkretna data premiery nie jest jeszcze znana, ale na 99% będzie to któryś z listopadowych dni.
W okolicach premiery na pewno pojawią się pierwsze recenzje tej książki, jakiś wywiad, parę konkursów, w których będzie można zdobyć darmowy egzemplarz „Dziedzica” i nie tylko. Myślę, że warto to wszystko śledzić. Więcej szczegółów już niebawem.


„Dziedzic” to zarówno ostatnia część „Niemej Trylogii”, jak i moja ostatnia książka w ogóle, gdyż następnych powieści po prostu nie przewiduję. Tak że jeśli ktoś myśli, że po tej trylogii pojawi się ode mnie coś jeszcze lepszego niż ten cykl, to jest w błędzie. Po „Niemej Trylogii” bowiem nie będzie już nic.


poniedziałek, 14 września 2015

Druga recenzja "Bloku"

Dzisiaj pojawiła się kolejna recenzja drugiego tomu "Niemej Trylogii": 



piątek, 14 sierpnia 2015

Pierwsza recenzja "Bloku"

Drugi tom "Niemej Trylogii" doczekał się pierwszej recenzji. Można się z nią zapoznać pod poniższym linkiem:



środa, 5 sierpnia 2015

„Blok” – fragment książki

Poniżej początek drugiego tomu "Niemej Trylogii":

ROZDZIAŁ I

Kolejny raz obudziłem się z „krzykiem”. No dobrze, przyznaję, że to zbyt duże słowo, chociaż gdybym umiał mówić zapewne darłbym się jak opętany.
Ten niemy wrzask nawet na moment nie zakłócił spokojnego snu mojej pięknej małżonki – Jagody Wells. Już Wells, z czego jestem niesamowicie dumny. W chwilach takich jak ta często myślałem, że to nawet dobrze być niemową, przynajmniej żona może się porządnie wyspać. W odróżnieniu ode mnie.
Nawet nie potrafiłbym już policzyć, która noc z kolei kończy się w moim przypadku w podobny sposób. Jednak doskonale pamiętam, kiedy to się zaczęło. Pewnie myślicie, że zaraz po ślubie, ale to nie tak.
Cyniczni przeciwnicy instytucji, jaką jest małżeństwo zapewne stwierdziliby, że ta dość nietypowa forma bezsenności została wywołana żalem za utraconą wolnością, ale są w błędzie. Szczęśliwym mężem jestem od ponad trzech lat, a moje problemy ze snem utrudniają mi życie od jakichś czterech miesięcy. Najbardziej zagorzali krytycy monogamii próbowaliby mi wmówić, że właśnie dobiegł kres małżeńskiej sielanki i moja podświadomość wysyła mi wyraźne sygnały, że powinienem coś jak najszybciej zmienić w swoim życiu, aczkolwiek kompletnie nie mają racji. Zresztą, kto by słuchał rad zgorzkniałych samotników, którzy formułują te swoje krzykliwe teorie jedynie dlatego, że sami nie trafili jeszcze na swoje drugie połówki albo już na nie trafili, ale nie potrafili wyrzec się dla nich swobody związanej z kawalerskim stanem. Inni krzykacze prawdopodobnie zostali w przeszłości odrzuceni i ze strachu przed następną porażką nie byli już w stanie zaangażować się emocjonalnie w kolejny związek. Przecież zawsze łatwiej się wymądrzać niż spróbować coś naprawić.
Na szczęście moje małżeństwo ma się dobrze i nie zamieniłbym Jagody na żadną inną kobietę. W końcu kto rozumiałby mnie tak dobrze, jak ona?
Lubię patrzeć, jak śpi, zresztą zawsze lubiłem. Wygląda wtedy tak bezbronnie, a jednocześnie wyraża tym bezgraniczne zaufanie w stosunku do mojej skromnej osoby. Wie, że zawsze będę obok i nigdy jej nie skrzywdzę. Ja też mam nadzieję, że nikt i nic nas nie rozdzieli, chyba nie potrafiłbym już żyć w pojedynkę.
W zasadzie można śmiało powiedzieć, że jestem szczęśliwym człowiekiem, chociaż w przeszłości nie zawsze wyglądało to tak różowo. Doświadczyłem paru trudnych sytuacji, o których wciąż nie potrafię zapomnieć, jak cień ciągnie się za mną poczucie winy, ale Jagoda sprawiła, że ta nutka goryczy nie stała się dominującym smakiem mojego życia. Teraz określiłbym je raczej jako słodkie, no może z odrobiną nieco ostrzejszych, bardziej pikantnych przypraw. Właściwie nie mógłbym narzekać, gdyby nie te problemy ze snem.
Cztery miesiące temu przeprowadziliśmy się do tego domu. Domu, który kiedyś stanowił miejsce stałego pobytu dla trzech pokoleń Wellsów: moich dziadków, rodziców oraz oczywiście dla mnie i dla mojego licznego i rozgadanego rodzeństwa. Teraz nie jest tu już tak tłoczno, w zasadzie mieszkam tu tylko ja i Jagoda.
Dziadek Martin i babcia Katarzyna nie żyją, chociaż staruszka dobrze się trzymała i wcale nie spieszyło się jej do męża, który wydał ostatnie tchnienie prawie cztery lata przed nią.
Moi rodzice nadal mają się dobrze, chociaż ojca już dopadają problemy zdrowotne, lecz mama dba o niego najlepiej jak umie. Dzięki jej diecie i gimnastyce, którą razem uprawiają, prowadzą zdrowszy tryb życia niż ja, ale przecież jeszcze sporo czasu przede mną.
Póki mogę, objadam się tym, co lubię, nawet jeśli ocieka to tłuszczem i jest pełne cholesterolu. Wiem, że kiedyś będę musiał zrezygnować z tych przyjemności, ale… Na szczęście na razie nie muszę.
Niepotrzebnie teraz o tym pomyślałem. Jest dopiero czwarta nad ranem, a ja już chętnie zjadłbym jakiegoś cheeseburgera z frytkami polanymi górą ostrego keczupu. Jagodzie by się to nie spodobało. Dobrze, że jednak nie zna wszystkich moich myśli, chociaż czasami czuję się tak jakby wiedziała o mnie więcej niż ja sam.
Ech, znowu się rozgadałem. Miało być o dawnych mieszkańcach tego domu, a nie o żarciu i wiążącym się z nim brakiem silnej woli.
Thomas, jako syn Martina i Katarzyny, mieszkał tu od urodzenia. Jego żona dołączyła do niego jakieś dwadzieścia pięć lat później. Mój ojciec nigdy nie wyprowadził się od swoich rodziców. Wcześniej nie widziałem w tym niczego dziwnego, ale od chwili, w której obudziła się we mnie potrzeba samodzielności i niezależności, patrzyłem na to zupełnie inaczej. Sam uciekłem stąd, najszybciej jak tylko mogłem. Już jako osiemnastolatek opuściłem rodzinny dom, chociaż nadal miałem do niego blisko, parę minut drogi i to na piechotę.
Moje małe mieszkanko na obrzeżach miasta było całkiem przytulne, a gdy jeszcze wprowadziła się do niego Jagoda, niczego więcej nie potrzebowałem. Szczerze mówiąc, myślałem, że to właśnie tam uwijemy sobie nasze miłosne gniazdko, a w nieco dalszej przyszłości będziemy wychowywać nasze dzieci, chociaż wtedy jeszcze nie poruszaliśmy otwarcie tego tematu. Jednak życie potoczyło się inaczej, ale to wcale nie znaczy, że wyszło gorzej niż to sobie zaplanowałem.
Moje rodzeństwo wybrało różne drogi, nawet nieco zaskakujące.
Na przykład młodsza siostra Kinga. Kiedyś latała z imprezy na imprezę i była najmniej odpowiedzialna z naszej szóstki. Ciągle pokazywała się z innym chłopakiem. Dziś to przede wszystkim kochająca żona i matka bliźniaczek: Malwiny i Alicji. Ostatni raz bawiła się w klubie chyba jeszcze przed ślubem, ale twierdzi, że wcale jej tego nie brakuje. Podobno wyszalała się wcześniej, a teraz docenia spokój i stabilizację. Diametralna odmiana, żadna wróżka nie przepowiedziałaby jej takiej przyszłości, zresztą pewnie sama Kinga jeszcze parę lat temu by w to nie uwierzyła. Ja też nie, właściwie to nadal nie mogę uwierzyć.
Z kolei Julia, druga z moich sióstr, postawiła na karierę. Zaraz po maturze wyjechała na studia do Warszawy. Skończyła prawo i została tam na stałe, chociaż nie trzyma jej tam nic poza pracą, ale ona podobno nie widzi w tym problemu. Myślę, że tylko tak mówi, lecz nie mam zamiaru się wtrącać. W końcu to jej życie i jej decyzje.
Natalia jeszcze studiuje i pewnie szybko nie skończy. Semestr na pedagogice, semestr na socjologii, a niedawno zaczęła studiować filozofię. Normalnie, co kierunek to gorszy, aż boję się pomyśleć, co będzie dalej. Niezależnie od tego cały czas siedzi we Wrocławiu i nie ma zamiaru wracać.
Najlepsza jest najmłodsza. Zuzanna, nasza mała artystka. Szybko zaczęła karierę wokalną, a sława przyszła do niej jeszcze szybciej. Moim zdaniem zdecydowanie za szybko. To dopiero szesnastolatka, a pieniądze i wielki świat całkiem przewróciły jej w głowie, ale i tak ją kocham, chociaż widzę ją średnio raz do roku, ostatnio może nawet i rzadziej. Mam oczywiście na myśli spotkania na żywo, na co dzień musi mi wystarczyć oglądanie jej w teledyskach, które nie do końca mi się podobają, w końcu to moja siostra.
Tak się skupiłem na tych kobietach, że kompletnie zapomniałem o swoim bracie Adamie. Ostatni raz widziałem go na swoim ślubie, czyli jakieś trzy lata temu. Zaraz potem wyleciał do Kanady, miał wrócić za dwa miesiące. Nie wrócił. Zakochał się w jakiejś kanadyjskiej dziennikarce i chce się z nią ożenić, ale jej podobno się nie spieszy. Gdyby nie „wujek Google” to nawet nie wiedziałbym, jak wygląda wybranka mojego braciszka. Nie życzę im źle, lecz jeśli się nie rozstaną, to Adam chyba nigdy nie wróci do Polski. Szkoda, bo strasznie się za nim stęskniłem, ale on widocznie nie, skoro ani razu nie przyleciał mnie odwiedzić. Zaproszenia do Kanady też się nie doczekałem…
W ten właśnie sposób moi rodzice zostali sami w wielkim domu. To oni wyszli z propozycją zamiany. Jeżeli powiedziałbym, że byłem tym zachwycony, skłamałbym. Przyzwyczaiłem się do życia w bloku, do wszystkich jego wad i zalet. Pewnie bym im odmówił, lecz Jagoda uznała pomysł teściów za genialny.
Idea szybko stała się rzeczywistością. Trochę dziwnie się czułem wracając po tylu latach na stare śmieci. Nie przypuszczałem, że kiedyś ponownie tu zamieszkam. Historia zatoczyła koło, chociaż nic nie było tu takie samo jak wcześniej. Nie chodzi mi o wystrój wnętrza czy umeblowanie, bo akurat w tej kwestii niewiele się tu zmieniło (aczkolwiek najwyższy czas na generalny remont). Kiedyś ten dom po prostu tętnił życiem, wszędzie było pełno ludzi, zewsząd dawało się usłyszeć praktycznie nigdy niemilknący gwar rozmów, kłótni czy też innych rodzinnych dyskusji. Teraz dom sprawiał wrażenie opuszczonego. Oczywiście wiedziałem, że w przyszłości się to zmieni i gdy pojawią się dzieci, to ten budynek znowu wypełni się radością.
Jagodzie chyba to nie przeszkadzało, ale jeszcze nigdy nie zostawała tu sama, gdyż nigdzie się bez niej nie ruszałem, zresztą nie miałem takiej potrzeby. Za to ona czasem wychodziła gdzieś z koleżankami, podczas gdy ja siedziałem tu sam wsłuchując się w jęki starego domu. Dopóki mieszkaliśmy w bloku te jej babskie wypady kompletnie mi nie przeszkadzały, nawet cieszyłem się, że ma grono oddanych znajomych.
Moja pani Wells przewróciła się na drugi bok i rozkosznie mrucząc przytuliła się do mojego ramienia. W głowie znowu pojawiła się ta sama myśl: „Jestem szczęściarzem”.
Leżeliśmy tak w łóżku w pomieszczeniu, które jeszcze całkiem niedawno było sypialnią moich rodziców. Gdy to sobie uświadomiłem, poczułem się trochę dziwnie. Staro? Nie, to bezsens, przecież nie przekroczyłem nawet trzydziestki. To nieco inne uczucie. Jakbym powtarzał życie po kimś, żył tak jak moi rodzice i jak miliony innych ludzi przede mną i przed nimi.
Swoją drogą to strasznie dziwne. Tyle miliardów ludzi, a w zasadzie tylko kilka wariantów życia: być samemu albo z kimś; postawić na rodzinę lub karierę. Zawsze można jeszcze spróbować połączyć te dwa elementy, a także kompletnie je olać, pozostając biernym i biednym samotnikiem. To tyle. Najgorszy jest fakt, że tak naprawdę wybiera się tylko raz i później trzeba się męczyć z konsekwencjami wiążącymi się z daną decyzją. Większość wybiera wariant, który ma najmniej wad, co wcale nie jest równoznaczne z tym, że ma najwięcej zalet. Niestety, wcześniej trudno określić, co jest dobre, a co złe. Najczęściej okazuje się to dopiero po fakcie, gdy już nie można się wycofać.
Gdy tak patrzę na Jagodę, myślę że chyba dobrze wybrałem. Na chwilę obecną jestem nawet tego pewien. Pozostaje mieć nadzieję, że ona też.
Miałem się teraz skupiać na swoim śnie, który ciągle nie daje mi odpocząć, ale moje myśli jak zwykle samoistnie odbiły w inne rejony. Zawsze gdy się obudzę i nie mogę ponownie zasnąć, snuję rozważania o życiu i zazwyczaj nie przestaję, dopóki małżonka nie uchyli zaspanych powiek, ale nie planuje jeszcze wstawać z łóżka. Wtedy myślę już wyłącznie o niej, aczkolwiek nie w tak filozoficznym sensie.
Na razie jednak nadal śpi.
Poczekam.

* * *

O ile dobrze pamiętam, zacząłem od tego, że obudziłem się z krzykiem. Mój dawny przyjaciel Wojtek powiedziałby teraz: „Nie fantazjuj, Wells”. Lub coś w tym stylu. Zawsze mówił do mnie po nazwisku, nigdy po imieniu. Co ciekawe, Jagoda też czasem się tak do mnie zwraca, chociaż nie miała okazji poznać Sicińskiego.
Pewnie się dziwicie, że mojego przyjaciela nie było na naszym ślubie? Nie, nie było go, ale to zbyt długa historia. Nie mam zamiaru ponownie się nad nią rozwodzić, zresztą kiedyś już dokładnie o tym opowiadałem.
Znowu niepotrzebnie wplotłem kolejny wątek. Do rzeczy, Wells. Śmieszne, sam do siebie też mówię po nazwisku. Jednak coś w tym musi być.
Odkąd ponownie wprowadziłem się do rodzinnego domu (trochę dziwnie to brzmi) zaczęły się moje problemy ze snem. Już od pierwszej nocy. Nie chodzi o to, że kładłem się i nie mogłem zasnąć, wręcz przeciwnie. Wystarczyło, że położyłem się do łóżka i momentalnie zasypiałem. Tak szybko, że czasem Jagoda miała o to pretensje. Mogłoby się wydawać, że nie jest ze mną tak źle, ale mój mózg właśnie wtedy próbował udowodnić, że nie gra w jednej drużynie ze swoim właścicielem. Powiedziałbym nawet, że okazał się moim przeciwnikiem i to w dodatku takim, który nie stosuje się do reguł fair play. Gdy tylko zamykałem oczy i wpadałem w czarną, nieprzeniknioną otchłań zwaną przez nieświadomych i przez to w miarę szczęśliwych osobników snem, zaczynały się problemy. Co noc te same. Koszmar za każdym razem wyglądał identycznie.
Najpierw z tej ciemności wyłaniałem się ja i niestety tylko ja. Już za pierwszym razem wiedziałem, że to nie wróży niczego dobrego. Samotność zawsze jest zła. Oznacza, że albo spieprzyłeś coś na tyle, że nikt nie chce cię znać lub co gorsza straciłeś wszystkich, którzy coś dla ciebie znaczyli.
Później mrok powoli ustępował, ale gdybym powiedział, że stała się jasność, przesadziłbym, i to grubo. Porównałbym to raczej do deszczowego, jesiennego poranka, a konkretnie tej chwili tuż przed świtem, zanim jeszcze świat powoli zaczyna budzić się do życia. Z tą tylko różnicą, że w normalnym życiu wraz z upływem czasu robi się coraz jaśniej, a we śnie ta szarówka zdawała się być najbardziej jaskrawym odcieniem, co zdecydowanie nie nastrajało zbyt optymistycznie.
Dopiero wtedy dostrzegałem, co mnie otacza. W przerażającej większości była to po prostu pustka, połać spalonej ziemi z jedną budowlą na samym środku tego sięgającego aż po horyzont pustkowia. Coś jak latarnia morska, ale bez świateł.
Gdyby to zależało ode mnie, nie szedłbym w tamtym kierunku, lecz we śnie byłem jedynie marionetką w niepoczytalnych mackach mojego szalonego umysłu, który właśnie nocą odkrywał przede mną swoje najczarniejsze oblicze. Gnany tą niepohamowaną siłą zatrzymywałem się dopiero kilka metrów przed starą konstrukcją.
Z tej odległości mogłem już bez żadnych wątpliwości stwierdzić, że to zwykły blok mieszkalny, a raczej coś, co kiedyś, za czasów swej świetności spełniało taką funkcję. Zwyczajny blok, tylko odrapany i mocno zaniedbany. Zresztą, może to nie jest zbyt trafne określenie, tak można przecież opisać bloki na zdecydowanej większości polskich osiedli. Ten sprawiał wrażenie opuszczonego, jak budynek tuż po ewakuacji, gdy pożar został ugaszony, straż pożarna odjechała, a wraz z nią ekipa lokalnej telewizji spiesząca do swej siedziby z nadzieją, że uda się zmontować materiał do wieczornego wydania wiadomości.
W tej sytuacji dostrzegałem zaledwie dwie możliwości: wejść do środka lub zawrócić. Oczywiście ten wybór był czysto teoretyczny. W praktyce nie miałem nic do powiedzenia, chociaż wcale nie wiązało się to z brakiem umiejętności artykułowania dźwięków za pomocą aparatu mowy. Niewidzialna siła, która pchała mnie w kierunku bloku, teraz kazała mi do niego wejść. Równie rozsądne byłoby wchodzenie do budynku z tabliczką „Nie wchodzić! Grozi zawaleniem”, ale w zasadzie jedyną różnicę stanowił tu brak takowej tabliczki ostrzegawczej. Ot, zwykłe niedopatrzenie, za które na pewno ktoś odpowie, lecz dopiero wtedy gdy dojdzie do śmiertelnego wypadku.
Dostępu do drzwi nie bronił domofon, ale nawet gdybym go tu zobaczył, to pewnie i tak by nie działał. Bez udziału własnej woli pchnąłem drzwi, które niestety ustąpiły. Gdyby były zamknięte, mógłbym spokojnie odejść, a wcale nie pałałem jakąś szczególną ciekawością, by zobaczyć, co się za nimi kryje. Ku mojemu zdziwieniu wnętrze wyglądało zdecydowanie lepiej niż mogła na to wskazywać podniszczona (delikatne określenie) zewnętrzna powłoka.
Drzwi zamknęły się za mną z hukiem, zupełnie tak jakby nagle zerwał się porywisty wiatr. Przywarłem do małej szybki, ale nie dało się przez nią nic dostrzec. Co gorsze drzwi, które chwilę wcześniej tak łagodnie, wręcz zapraszająco zareagowały na delikatny nacisk mojej dłoni, teraz w ogóle nie chciały ze mną współpracować. No tak, mój mózg genialnie to sobie wymyślił. W końcu nie po to kazał mi tu wejść, żebym od razu wychodził. Zdawałem sobie sprawę, że siłowanie się z klamką jest bezcelowe. Pewnych blokad po prostu nie da się obejść, a zwłaszcza tych, które zostały utworzone i egzystują we wciąż nie do końca zbadanym ludzkim umyśle.
Na parterze nie znalazłem żadnego mieszkania, tylko winda i schody. Biorąc pod uwagę stan techniczny budynku wybór tej pierwszej możliwości nie wydawał się zbyt rozsądny, ale i schody, prowadzące nie wiadomo dokąd, pozbawione były poręczy czy jakiegokolwiek innego zabezpieczenia. Trudna decyzja, lecz jak się szybko domyśliłem, to nie ja musiałem ją podjąć.
Gdy kabina zjechała na parter, oślepiając mnie przy okazji jaskrawożółtym blaskiem świetlówki, wiedziałem już, która droga jest mi pisana tym razem. Nie opierałem się. Chyba pogodziłem się z faktem, że nie mam na nic wpływu, zupełnie tak jakbym był zahukanym dzieckiem, które nie potrafi sprzeciwić się zaborczej i apodyktycznej matce.
Właśnie w tym momencie, w którym z dość umiarkowanym jak na zaistniałą sytuację spokojem, zaakceptowałem (z trudem, ale jednak) to tymczasowe ubezwłasnowolnienie, nieoczekiwanie stanąłem przed wyborem. Przyznaję, że wtedy całkiem spanikowałem. Przez chwilę nie wiedziałem, jak powinienem się zachować, tak jakby pojęcia typu samodzielność, myślenie czy analiza były mi kompletnie obce.
Stałem nieruchomo w środku windy, czekając aż sama zawiezie mnie na właściwe piętro. Nie doczekałem się, więc nacisnąłem przycisk z numerem jeden. Mała żaróweczka zaiskrzyła niemrawo, po czym zgasła. Dwójka, trójka, czwórka, piątka, szóstka i siódemka to samo. Nadal stoję dokładnie tam gdzie stałem. Ósemka zerka na mnie kusząco, ale podejrzewam, że nie zadziała, podobnie jak poprzednie. Mimo to naciskam i ją, a co mi szkodzi w końcu. Przecież to i tak tylko sen. Co prawda, gdy go opisuję, nie wygląda nawet na jakiś straszny, lecz za każdym razem, kiedy odgrywam w nim tę samą rolę, nie zdaję sobie sprawy z tego, że to jedynie imaginacja wykreowana niejako przeze mnie samego. Mimo wszystko wydaje mi się to wtedy bardzo realne, jakbym naprawdę przeżywał to na jawie.
Pomarańczowe światełko pod ósemką nie gaśnie. W końcu ruszamy. My, w sensie ja i winda. Wreszcie coś się dzieje, chociaż nie wiem, czy to dobrze czy źle. Zresztą jakiekolwiek by to nie było i tak za późno, żeby coś zmienić.
Po kilkunastu sekundach zatrzymujemy się. Ostrożnie wyglądam przez wąskie okienko, ale wszyscy pewnie doskonale pamiętają z własnych doświadczeń, że przez takie maleństwo ciężko rozejrzeć się na boki. Centralnie na wprost mnie ujrzałem brązowe drzwi jednego z mieszkań, chyba nawet jedynego na tym piętrze, chociaż nie wychodząc z windy nie byłem w stanie określić tego na sto procent.
Ostatecznie postanawiam wyjść z kabiny. To, że tak postanowiłem nie znaczy jeszcze, że tak uczyniłem. Drzwi bowiem ani drgnęły. Tego nie wziąłem pod uwagę. Nie przypuszczałem, że po tym wszystkim zatrzasnę się w windzie. Tak po prostu. Niby nie mam klaustrofobii, ale jednak zrobiło mi się duszno. Myślałem o wybiciu tej cholernej szybki, lecz przecież i tak nie przecisnąłbym się przez tę szczelinę. Jestem szczupły, ale nie do tego stopnia. Nawet anorektyczna modelka miałaby niemały problem z tym, by prześlizgnąć się przez tak wąski otwór.
Nacisnąłem przycisk z dziewiątką. Dokładnie tak jak przewidywałem zabłysnął wyłącznie po to, by momentalnie zgasnąć. Dziesiątka i zero to samo, zresztą nawet nie łudziłem się, że będzie inaczej. Czułem się jak zwierzę zamknięte w zbyt małej klatce. Zrezygnowany siadam na podłodze, kompletnie nie zaprzątając sobie głowy tym, że ubrudzę spodnie. W chwilach takich jak ta estetyka schodzi na zdecydowanie dalszy plan. Zresztą, kto zwróci uwagę na lekko przybrudzone ubranie, przecież jestem tu sam, całkiem sam, nie ma nikogo, kto mógłby przyjść mi z pomocą.
Właśnie wtedy dociera do mnie, że sytuacja nie wygląda jeszcze tak tragicznie. Przecież w każdej windzie znajdują się również przyciski alarmowe na wypadek jakiejś awarii, na przykład takiej jak ta.
Energicznie zrywam się z podłogi, do tego stopnia energicznie, że kabina lekko się rozkołysała. Słyszałem, jak podtrzymujące ją liny cicho jęknęły. Zastygłem w bezruchu, czekając aż wszystko wróci do normy. Jakoś zupełnie nie miałem ochoty na niekontrolowany lot w dół ruchem jednostajnie przyspieszonym. Zdecydowanie wolę inne rozrywki, mniej ekstremalne.
Alarm w każdej windzie, co Wells? W każdej, ale z całą pewnością nie w tej. Pieprzony wyjątek potwierdzający regułę.
Zawsze w tym momencie snu wpadam w szał i zaczynam walić ze złości w metalowe i zimne drzwi, ale ten chłód wcale nie pomaga mi ochłonąć, wręcz przeciwnie rozwściecza mnie jeszcze bardziej.
Wtedy się budzę. Za każdym razem. Nigdy nie udaje mi się wyjść z tej cholernej windy. Można śmiało powiedzieć, że od czterech miesięcy jestem tam uwięziony. Najgorsze jest to, że gdy tylko zasnę, znowu wrócę do swojej ciasnej klatki i nie dam rady uciec.
Jednak mimo to cały czas mam nadzieję, że którejś nocy się uwolnię. Pragnę tego, nawet jeżeli miałoby się okazać, że senny świat poza kabiną przysporzy mi kolejnych zmartwień. Zamiast ciągle popełniać te same błędy, wolę iść naprzód. Bez względu na konsekwencje.

Jeśli jesteś zainteresowany dalszym ciągiem historii Rafaela Wellsa zamów "Blok"  pisząc e-mail na adres:

lewandowski1331@gmail.com

Cena 28 zł (+ 6 zł ewentualna przesyłka)